Zegar w Pokoju Wspólnym Slytherinu wybił godzinę
piątą rano. Wszyscy uczniowie spokojnie spali w swoich dormitoriach i nawet nie
myśleli o tym, by ruszyć się z łóżka. No… prawie wszyscy. Pansy siedziała
skulona na ciemnozielonym fotelu. Kurczowo przyciskała kolana do klatki
piersiowej, chcąc tym złagodzić ból pogarszający się przy każdym wdechu.
Ślizgonka mocno zaciskała powieki, czując jak przebijają się przez nie słone
łzy. Nie chciała płakać. Jako dziewczyna z domu Salzara nie mogła pokazać
słabości, mimo że znajdowała się w pokoju sama. I tak by jej to nie pomogło.
Eliksir, który wzięła kilka minut temu, zaraz powinien przynieść ulgę. A wtedy
ona spokojnie wróciłaby do swojego dormitorium.
Żadna z jej koleżanek nie znała prawdy o stanie jej
zdrowia. Większość wpadłaby w panikę i pocieszała ją na każdym kroku. A Pansy
nie potrzebowała litości czy współczucia. To by ją wręcz dobiło. To właśnie
robiła jej matka. Gdy tylko dowiedziała się o chorobie, sprowadziła najlepszych
magomedyków aż z Australii, którzy wzruszyli ramionami i powiedzieli, że oprócz
przyjmowania eliksirów i zdrowego trybu życia, nic więcej nie da się zrobić.
Pani Parkinson błagała o operację, proponowała ogromne sumy, ale to nic nie
dało. Lekarze pozostali niewzruszeni.
Ze znajomych tylko Draco i Blaise wiedzieli. Nie
robili żadnych scen, a wręcz żartowali, że to koniec z paleniem papierosów na
błoniach nad jeziorem, tak jak to robili prawie co tydzień. Pansy dziękowała im
za to z całego serca. Wiedziała, że nie pogorszą sytuacji.
Jednak nikt nie wiedział o tym, że choroba
rozwinęła się i stała bardziej bolesna. Eliksiry coraz rzadziej pomagały i
coraz wolniej działały, ból powracał w najmniej oczekiwanych momentach. Pansy
nie wiedziała dlaczego. Nie paliła i zażywała potrzebne medykamenty. Przecież
nic więcej nie mogła już zrobić.
Wskazówki zegara poruszały się w wyznaczonym
tempie, coraz bardziej zbliżały się do godziny szóstej, jednak ucisk w klatce
piersiowej wcale nie znikał. Dziewczyna coraz łapczywiej nabierała powietrza,
czując, że ilość tlenu zmniejsza się z każdym wdechem. Pansy przycisnęła kolana
mocniej do siebie i kurczowo zacisnęła pięści. Przygryzła dolną wargę,
zaciskając zęby tak mocno, że w ustach pojawił się metaliczny smak krwi.
Ślizgonka wtuliła swoją głowę w oparcie fotela i pozwoliła łzom swobodnie
spływać po policzkach. Tak jak się spodziewała, nie przyniosły oczekiwanej
ulgi.
Nagle dziewczyna usłyszała dźwięk, jakby
otwieranych drzwi. Szybko otarła łzy i spróbowała wyglądać naturalnie, jakby
nic się nie działo. Odwróciła głowę w stronę korytarza, cierpliwie czekając na
intruza. Po chwili zobaczyła znajomą
blond czuprynę i odetchnęła z nieukrywaną ulgą. Chłopak ubrany był w czarne
spodnie od dresu i luźną koszulkę z logo swojej ulubionej drużyny Quidditcha.
- Wychodzisz gdzieś? – zapytała, zwracając na
siebie jego uwagę. Draco przyjrzał się jej uważnie, podchodząc do fotela, na
którym siedziała.
- Umówiłem się z Granger – powiedział, a po chwili
zorientował się, jak to zabrzmiało i pacną otwartą dłonią w czoło. Pansy
uśmiechnęła się złośliwie, mrużąc oczy, w których pojawiły się zadziorne
iskierki. – Będziemy razem biegać –
wytłumaczył, jednak nie polepszyło to jego sytuacji. Westchnął teatralnie. –
Pieprzona szlama – mruknął, jakby sam do siebie, kucając przy fotelu
dziewczyny. – Dlaczego tu siedzisz? – zapytał, świdrując ją spojrzeniem.
- To wolny kraj, mogę robić co mi się podoba –
odpowiedziała dumnie, ale widząc złą minę Ślizgona, szepnęła:
- Źle się poczułam, ok? Ale już jest dobrze,
przyrzekam. – Miała nadzieję, że Malfoy da sobie spokój, jednak on nie spuszczał
jej z oczu, gorączkowo nad czymś myśląc. Delikatnie zmarszczył brwi, a po
chwili cicho westchnął.
- Jak wrócę, masz mi wyśpiewać całą prawdę o twoim
zdrowiu, Parkinson – powiedział poważnie, wstając i otrzepując spodnie z
niewidocznego pyłku. – Wiesz, że ci tego nie odpuszczę – rzucił jeszcze przez
ramię, po czym wyszedł z Pokoju Wspólnego, nie zaszczycając jej już żadnym
spojrzeniem.
Pansy oparła głowę o fotel i przymknęła oczy. Może
faktycznie powinna im wszystko powiedzieć, zanim będzie za późno. Jednak na
razie nie chciała o tym myśleć. Jedyne o czym marzyła to puszysta, cieplutka
pościel i kilka godzin snu.
~*~
Hermiona stała z założonymi rękoma, czekając na
pojawienie się irytującego Ślizgona. Spóźniał się już dobre pięć minut.
Dziewczyna westchnęła, chowając dłonie w rękawy swojej bluzy. Po co ona w ogóle
zgodziła się na wspólne bieganie? Cały czas w głowie karciła się za ten błąd,
przeklinając w myślach wstrętnego blondyna. Pewnie zaspał albo specjalnie
wystawił ją do wiatru, by później mieć kolejny pretekst do nabijania się z jej
naiwności.
- Ziemia do Granger! – usłyszała nagle tuż przy
swoim uchu i podskoczyła przerażona. Spojrzała na chłopaka z żądzą mordu w
oczach i warknęła:
- Mamusia nie nauczyła, jak korzystać z zegarka,
Malfoy? – Na nieskazitelną twarz chłopaka wpełzł złośliwy uśmiech, a po chwili
lekkie zdezorientowanie i przerażenie. Zaczął wodzić wzrokiem po jej ciele, a
jego usta zacisnęły się w wąską linię. Hermiona stała zdezorientowana, zupełnie
nie wiedząc, o co może mu chodzić.
- Widzę, że jak na szlamę masz niezły gust –
powiedział neutralnym tonem. – Tylko nie wiedziałem, że interesujesz się
Quidditchem.
Dopiero teraz zorientowała się, o co chodziło
fretce i parsknęła niepohamowanym śmiechem. Ubrali się dokładnie tak samo,
oboje założyli koszulki z logiem Błękitnych Jastrzębi i czarne spodnie od
dresu.
- Ron dał mi tą koszulkę na zeszłe święta – Po
twarz dziewczyny przeszedł grymas niezadowolenia, ale po chwili znów zmrużyła
oczy, uśmiechając się złośliwie. Draco wyglądał tak, jakby długo się nad dobrą
odpowiedzią, ale po chwili wzruszył ramionami i spojrzał w stronę lasu.
- To co, biegniemy do Zakazanego Lasu? – zapytał,
uśmiechając się przy tym łobuzersko. Podszedł do zdezorientowanej Hermiony i
schylił się, by przybliżyć swoją twarz do jej. – Chyba, że się boisz, Granger…
– szepnął, a jego słodki oddech owiał jej twarz. Gryfonka delikatnie
zmarszczyła nosek w geście obrzydzenia, po czym powiedziała złośliwie:
- Umyj czasem zęby, Malfoy – uśmiechnęła się z
triumfem, a po chwili ruszyła, nie patrząc na blondyna. Draco zacisnął dłonie w
pięści i pobiegł za Hermioną, szybko doganiając ją i dostosowując do jej tempa.
Biegli w ciszy, ramię w ramię i zupełnie nie
zwracali na siebie uwagi. Każde zatopione było w swoich myślach, nie patrząc na
otoczenie. Zakazany Las o tej porze roku wyglądał magicznie, ale mrocznie i
tajemniczo. Nad ziemią unosiła się gęsta mgła, zasłaniająca niebezpieczne
wystające konary drzew. Niebo zasłaniały rozłożyste gałęzie, nie przepuszczając
światła, przez co wszędzie panował półmrok. Ciszę przerywał tylko tupot dwóch
par nóg oraz oddechy dwóch nienawidzących się wrogów.
- Cholera jasna! – krzyknęła Hermiona, potykając
się kolejny raz z rzędu i zaliczając już drugie bolesne spotkanie z ziemią.
Malfoy spojrzał na nią z rozbawieniem, ale zatrzymał się i złożył ręce na
piersi, by zaczekać na dziewczynę. Niestety, ku jego ogromnemu niezadowoleniu,
wpatrywała się w ziemię, zupełnie ignorując Ślizgona. Chłopak zacisnął dłonie w
pięści, spoglądając na zegarek.
- Granger, z łaski swojej, rusz dupę i wstawaj! Nie
mam całego dnia – warknął, podchodząc do niej.
- Zaraz – mruknęła w odpowiedzi, podnosząc coś
ziemi. Malfoy wytężył wzrok, zamrugał kilka razy, by upewnić się, że to prawda.
Ta irytująca Wiem – To – Wszystko wpatrywała się w jakiś cholerny KAMYCZEK!
Spodziewał się wszystkiego, nawet jakiegoś zapchlonego galeona, ale nie…
Blondyn pokręcił głową z niedowierzaniem. Zamaszystym krokiem pokonał dzielącą
ich odległość i złapał dziewczynę za ramiona, mocno podciągają ją przy tym do
góry.
- Ała! – wrzasnęła, patrząc na niego nienawistnym
spojrzeniem i mrużąc niebezpiecznie powieki. Zacisnęła dłonie w małe piąstki i
zrobiła obrażoną minę. – Naprawdę musiałeś to robić? – zapytała, masując sobie
obolałą rękę.
- Tak, Granger, bo ty miałaś zamiar cały dzień
spędzić na oglądaniu jakiegoś pieprzonego kamyczka! – warknął w odpowiedzi i
odwrócił się na pięcie. Zaczął iść w tylko sobie znanym kierunku, a Hermiona
uśmiechnęła się chytrze.
- Ten „jakiś pieprzony kamyczek” to prawdopodobnie
Kamień Wskrzeszenia, mądralo! – krzyknęła za nim, a blondyn zatrzymał się
momentalnie. To przecież niemożliwe, żeby jedno z Insygniów Śmierci, jak gdyby
nigdy nic leżało sobie w lesie. Odwrócił się w stronę Gryfonki z nieukrywanym
zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Bujasz, Granger!
- Jestem śmiertelnie poważna, Malfoy! –
odpowiedziała, podchodząc do Ślizgona i otwierając dłoń, w której znajdował się
rzekomo magiczny przedmiot. Draco delikatnie wziął go z ręki dziewczyny, która
momentalnie drgnęła, czego na szczęście nie zauważył blondyn. Zafascynowany
oglądał kamień, a po chwili spojrzał na Hermionę.
- I jak twoim zdaniem znalazł się w lesie, panno
wszechwiedząca? – zapytał złośliwie, mrużąc oczy.
- Harry, gdy szedł na spotkanie z Voldemortem – na
dźwięk tego imienia, przez twarz Malfoya przeszedł grymas, który dziewczyna
spostrzegła kątem oka, ale nie skomentowała tego w żaden sposób, ciągnąc swoją
historię. – Tym kamieniem wskrzesił rodziców, Syriusza, Tonks… Był przekonany,
że umrze od śmiertelnego zaklęcia, dlatego chciał zobaczyć twarze wszystkich,
których kochał.
Draco prychnął cicho, śmiejąc się z
sentymentalności Wybrańca, a po chwili zmarszczył czoło.
- I co, potem go tak rzucił tutaj na trawę i sobie
poszedł? – zironizował, przyglądając się Hermionie.
- Tak – mruknęła dziewczyna, mając ochotę zaśmiać
się z głupoty przyjaciela. To oczywiście zrobił Malfoy, łapiąc się za brzuch i
teatralnie ocierając łzę.
- Od zawsze wiedziałem, że Grzmotter to idiota, ale
nie aż tak. Chyba nawet Wieprzelej postąpiłby słuszniej!
- Przestań przezywać moich przyjaciół – warknęła,
chowając kamień do kieszeni i zmierzając w kierunku wyjścia z lasu. Chciała już
wrócić do dormitorium, przebrać się, a później zabrać się za odrabianie prac
domowych. Miała dość tej tlenionej fretki, która jak na złość szła obok niej,
śpiewając jakąś durną melodię.
- Możesz przestać? – zapytała w pewnym momencie,
zatrzymując się i patrząc na niego wyczekująco. Blondyn wzruszył tylko
ramionami, uśmiechając się złośliwie.
- Aż tak to cię denerwuje, szlamciu? – na widok
wypływającej złości na twarz dziewczyny, uśmiechnął się jeszcze szerzej i ruszył
w kierunku zamku w wyśmienitym humorze.
- Wal się, ty durny, tleniony Śmierciożerco – szepnęła
jakby sama do siebie, jednak młody dziedzic usłyszał to bardzo wyraźnie. W
jednej chwili złapał dziewczynę za nadgarstki i spojrzał w jej oczy, w których
czaiły się panika, ale i nutka satysfakcji. W ciele blondyna zawrzało.
- Coś ty powiedziała? – warknął, przybliżając swoją
twarz do jej. Hermiona zaczęła się wyrywać, a pewność siebie uciekła tak
szybko, jak powietrze z dziurawego balonika.
- Puść mnie – odpowiedziała, próbując wyswobodzić
ręce z mocnego uścisku. Postawa chłopaka świadczyła o tym, że nic to jej nie
da, jednak dziewczyna nie poddawała się. Próbowała go nawet kopnąć, ale
niestety on w porę zrobił szybki unik. Mimo wszystko, rozjuszyło to Malfoya
jeszcze bardziej. Popchnął dziewczynę, tak, że znalazła się na ziemi i
wyciągnął różdżkę, którą wymierzył prosto w serce Gryfonki. Ogarną ją
niepohamowany strach. Przecież to były Śmierciożerca, pewnie już wiele razy
zabijał Mugolaków z zimną krwią. Hermiona przymknęła oczy, w których zaczęły
zbierać się łzy złości i paniki. A co jeżeli on naprawdę jest w stanie zrobić
jej krzywdę?
- Nie chcę spędzić reszty życia w Azkabanie, ale
uwierz mi, w wielką chęcią bym rzucił teraz w ciebie jakimś paskudnym zaklęciem.
Jednego robaka mniej na świecie – warknął jej do ucha, po czym poszedł do
zamku, jak gdyby nigdy nic.
Hermiona objęła rękoma kolana i schowała głowę
między ramionami. Próbowała uspokoić bicie serca i uregulować oddech. Zacisnęła
dłonie w piąstki i pozwoliła łzom swobodnie spływać po policzkach.
~*~
Ginny nerwowo spojrzała za zegarek, wyczekując
przyjaciółki. Wiedziała, że dziewczyna poszła biegać z Malfoyem, dlatego
niepokoiła się o przyjaciółkę. Blondyn był nieobliczalny. Jedno słowo za dużo,
jeden niewłaściwy gest, a może zdarzyć się katastrofa. Najmłodsza z Wesleyów,
westchnęła cichutko, przygładzając swoją spódnicę bombkę. Bardzo ucieszyła się
ze zniesienia zakazu noszenia mundurków po lekcjach i w weekendy. Nareszcie
mogła ubierać się tak, jak chciała i nikt jej aż tak nie ograniczał. Również
Hermiona dała się przekonać do zmiany stylu. Jeszcze rok temu chodziła tylko w
luźnych spodniach i przydużych koszulkach. Ona sama wiedziała, że inne
dziewczyny nie pochwalają jej ubioru, jednak zawsze tłumaczyła sobie, że „nie
jest jak napuszone lale, którym w głowach tylko paznokcie”. W wakacje Ginny
napierała na nią z całej siły, by przynajmniej poszła do sklepu. A reszta
potoczyła się sama: nakupowanie mnóstwa nowych, ładnych ubrań, wyrzucenie
zawartości szafy panny Granger do ogniska i pokazanie jej co się z czym nosi. Teraz…
dziewczyna ubierała się bardziej dojrzale i kobieco, nie była fanką miniówek i
bluzek z ogromnymi dekoltami.
Rozmyślania Gryfonki przerwało trzaśnięcie
drzwiami. Ginny podskoczyła w miejscu i spojrzała na obiekt jej rozmyślań ze
zdziwieniem.
- Boże, Miona, przestraszyłaś mnie – powiedziała,
kładąc rękę na klatce piersiowej i uśmiechając się delikatnie. Panna Granger
ominęła ją bez słowa i rzuciła się na łóżko. Ukryła twarz w drobnych dłoniach i
leżała tak przez kilka sekund. Ginewra nie wiedziała, czy ma się odezwać, czy
może zostawić dziewczynę samą.
- Poddaję się – Hermiona odsłoniła twarz, z której
powoli znikały szoki przerażenie. Teraz wstępowały na nią rezygnacja, ale i
determinacja. – Nie obchodzi mnie, że sama McGonagall kazała mi to zrobić.
Jeszcze dzisiaj z nią porozmawiam, jak tylko się na nią natknę – krzyknęła, a
na jej policzki wstępowały dziwne rumieńce. – Tak, perfekcyjna Wiem – To –
Wszystko Granger poddaje się przez jakiegoś ulizańca – zaśmiała się gorzko i
zamaszystym ruchem otworzyła szafę. Wyrzuciła z niej spodnie i bluzkę, po czym
zniknęła w łazience. Pojawiła się kilka minut później, cały czas emanując
złością. Ginny bała się nawet mrugnąć, dlatego siedziała cicho i przyglądała
się poczynaniom przyjaciółki. – Próbowałam, ale chyba zbyt wiele nas różni. Nie mogę mu zapomnieć przeszłości, może jestem uprzedzona, może nie jestem taka dobra jak wszyscy mnie postrzegają. Boję się go, cały czas widzę go w tej pieprzonej masce, widzę jego wzrok jak przyglądał się poczynaniom Bellatrix...
- Hermiono? – szepnęła Ginny i chwyciła przyjaciółkę w objęcia.
- Hermiono? – szepnęła Ginny i chwyciła przyjaciółkę w objęcia.
~*~
Draco przemierzał korytarze Hogwartu bez większego
celu. Na dworze szalała wichura, więc nawet nie zamierzał patrzeć przez okno.
Nie lubił, gdy na dworze było pochmurno i szaro, wolał zimę, gdy świat
znajdował się pod białą pierzyną. Czuł, że wtedy pasuje do otoczenia…
- Pani profesor! – usłyszał nagle i znieruchomiał.
Bez dwóch zdań głos dziewczyny należał do Granger. Malfoy nie chciał mieć z nią
nic do czynienia. Nie ze względu na to, co powiedziała, tylko na to, czego mało
nie zrobił. Miał ochotę rzucić w nią naprawdę paskudnym zaklęciem, nie mógł
więcej narażać jej na takie niebezpieczeństwo. Nie przejmował się nią, tylko
sobą, że to przypieczętuje jego wyrok. Ale czy na pewno tylko o to chodziło…?
- Tak, panno Granger? – odpowiedziała McGonagall,
zatrzymując się w miejscu.
- Mam pewną prośbę – powiedziała cicho Gryfonka, a
Ślizgon nastawił uszu. Coś czuł, że ta rozmowa zmierza w dość nietypowym
kierunku, dlatego chciał być jej świadkiem. – Czy ktoś inny mógłby pomagać
Malfoyowi? – zapytała z nadzieją w głosie, na co wspomniany blondyn momentalnie
zamarł w miejscu. Czyli po tym całym zdarzeniu, dziewczyna zamierzała się
poddać! Przecież to Granger, do cholery! Ona nigdy nie zostawia niedokończonej
sprawy! Jest perfekcjonistką w każdym calu!
- Dlaczego? – głoś wicedyrektorki stał się bardziej
czujny, ale zarazem ostrzejszy. Tylko żeby się nie zgodziła, tylko żeby się nie
zgodziła… - powtarzał w myślach jak mantrę, zastanawiając się, dlaczego mu tak
na tym zależy, ale po chwili miał idealną odpowiedź. Przecież to kujonica,
która za zadanie ma mu pomagać w pisaniu wszystkich esejów, a że zawsze dostaje
W, to on również otrzyma takową ocenę.
- Ponieważ… - usłyszał w jej głowie dziwne wahanie,
jakby nie wiedziała, czy ma powiedzieć prawdę, o zdarzeniu mającym miejsce
rano. – Tak po prostu, pani profesor. Odkąd na siebie spojrzeliśmy pałaliśmy do
siebie żywą nienawiścią. On jest z rodziny arystokrackiej, a ja z mugolskiej, on
walczył po stronie zła, a ja po stronie dobra… - jej głos powoli ściszał się z
każdym wypowiedzianym przez nią słowem. – Wątpię, żeby zostało w nim na tyle
dobra, żeby zrozumieć swój błąd – westchnęła
cicho, a on poczuł, jak nogi się pod nim uginają. Skoro empatyczna Granger
przestała w niego wierzyć, to nie ma dla niego ratunku.
- Czy chcesz mi o czymś powiedzieć, Hermiono? –
usłyszał pytanie z nutką troski w głosie surowej profesorki.
- Nie – odpowiedziała pewnym siebie głosem.
- No dobrze… Jeszcze jutro postaraj się dać panu Malfoyowi
ostatnią szansę. Jeżeli nie zmienisz zdania, to pomyślimy nad kimś innym –
powiedziała, a po chwili dało się słyszeć tupot obcasów. Czyli jutro może mieć
ostatnią szansę na to, żeby Granger mu pomogła. I on musi zrobić wszystko, by
tego nie spieprzyć.
~*~
Za oknem szalała burza, a czwórka przyjaciół
siedziała przy stoliku w Pubie pod Trzema Miotłami. Każde z nich trzymało w
dłoniach Kremowe Piwo, które tak uwielbiali. Cała trójka śmiała się z opowiedzianego
przez Rona żartu, kiedy nagle chłopak zorientował się, że coś jest nie tak.
- Kochanie? – zapytał, łapiąc dziewczynę za rękę.
Ona spojrzała na niego ze zdziwieniem i uśmiechnęła się, by zamaskować burzę
myśli w jej głowie. – Wszystko dobrze?
Hermiona pokiwała głową, jednak to nie wystarczyło
Ronaldowi. Dalej wpatrywał się w Gryfonkę, a w jego oczach pojawiła się troska.
- Jestem po prostu zmęczona – wyjaśniła delikatnie
wzruszając ramionami. Nie mogła mu powiedzieć o incydencie z Malfoyem. Bała się,
że jej chłopak robi coś pod wpływem emocji, coś, czego mógłby żałować do końca
swojego życia.
- Za dużo pracujesz, Miona. Jest październik, masz
jeszcze dużo czasu na naukę, a poza tym nawet bez przygotowań, napisałabyś
lepiej niż my – powiedział, gładząc dziewczynę po dłoni, by dodać jej troszkę
otuchy. Gryfonka uśmiechnęła się do Rudzielca i powróciła do swoich myśli.
Teraz miała wyrzuty sumienia. Może była zła na
Malfoya za to, co się stało na błoniach, ale mimo wszystko nie powinna go tak
zostawiać. Bez niej nie da sobie rady. Przecież obiecała sobie, że zrobi
wszystko, by wyciągnąć go z tego bagna. A jeszcze da mu następny powód do
wyśmiewania się z niej. Że się boi. Poddaje. Nie dotrzymuje danego słowa. A
panna Granger miała być chodzącym ideałem, wzorem do naśladowania, a nie
tchórzem, który ucieka, gdy sytuacja staje się dla niego niekomfortowa.
Malfoy to
dupek. Nie zasłużył na moją pomoc.
Każdy
zasługuje na drugą szansę, zawsze tak powtarzałaś, już nie pamiętasz? –
odezwał się głos w jej głowie. Był wyraźnie zniecierpliwiony.
Pamiętam,
ale… pokazał już na co go stać. Nie mam zamiaru czekać na więcej.
Boisz się
go?! Haha! Dobre sobie. Walczyłaś przeciw Voldemortowi, żaden Ślizgon nie
powinien sprawiać ci problemu – zakpił głos.
Ja się go nie
boję!
Czy aby na
pewno?!
- Ja się go nie boję! – krzyknęła, a kilka osób
odwróciło się w jej stronę z zainteresowaniem. Ronald mało nie zakrztusił się
pitym piwem, a w jego oczach pojawił się czujny błysk. Kogo ona się nie boi? O
czym on nie wie?
- Hermiono…? – zapytał, ale dziewczyna zerwała się
z miejsca jak oparzona. Chwyciła swoją kurtkę i wybiegła z gospody, trzaskając
drzwiami. Ronald już miał się podnieść, ale zatrzymała go Ginny.
- Musi teraz pobyć sama – powiedziała z
przekonaniem, ale w jej oczach dało się zauważyć troskę o przyjaciółkę.
~*~
Blaise i Draco szli właśnie na Ognistą Whiskey, gdy
zobaczyli idącą w ich stronę dziewczynę. Była sama i opatulała się rękoma,
chcąc lekko się ocieplić. Wydawała się zagubiona i samotna. Panowie spojrzeli
po sobie, wiedząc, że prawdopodobnie potrzebuje pocieszenia. Nagle Malfoy staną
w miejscu zupełnie zdziwiony, nie mogąc uwierzyć oczom. Tą dziewczyną okazała
się Granger! Może pokłóciła się z
przyjaciółmi – przeszło mu przez myśl, a po chwili zaśmiał się w duchu, że
przecież aż tak mu nie zależy. Poza tym ona przestała się nim przejmować, zostawiając
go na pastwę losu.
Gryfonka minęła ich bez słowa, nie zwracając na
nich żadnej uwagi. To łzy w jej oczach, czy może deszcz?
- Granger, zaczekaj! – krzyknął za nią, nie panując
nad ustami. Dziewczyna zatrzymała się w miejscu i obróciła w stronę Ślizgona.
Zabini spojrzał na nich rozbawiony i oddalił się, wiedząc, że mają do
załatwienia pewną kwestię.
- Czego?! – warknęła, chcąc przekrzyczeć deszcz i
wiatr. Zmrużyła oczy i zacisnęła pięści. Dlaczego taki palant jak on musiał być
tak cholernie przystojny? Te blond włosy, teraz przyklejające mu się do twarzy
i szarobłękitne oczy mieszające się z deszczem… STOP! Zapędziłaś się, Hermiono,
nie masz tak prawa myśleć o tym tlenionym dupku!
- Jesteś na mnie zła?! – krzyknął, wiedząc jak
bezsensowne jest jego pytanie. Oczywiście, że jest! Gdyby było inaczej, nie
zgrzytałaby zębami ze złości i irytacji, a jej czekoladowe oczy nie ciskałby w
jego stronę błyskawic.
- Nie, nie jestem! Niby czemu miałabym być? – zironizowała
i odwróciła się na pięcie, a po chwili zniknęła w deszczu. Draco nie próbował
jej zatrzymywać. Patrzył jeszcze przez minutę w tamtym kierunku, zupełnie nie
wiedząc po co to robi. Po namyśle, odwrócił się, by odnaleźć przyjaciela.
~*~
Sobotnie wieczory Gryfoni spędzali w różny sposób.
Jedni czytali książki wygodnie ułożeni na fotelach, inni spędzali czas z
przyjaciółmi, a niektóry nad lekcjami. Do tej ostatniej grupy zaliczali się
Harry i Ginny. Oboje siedzieli przy małym stoliku, obładowani książkami, a
wokół walały się karki pergaminu. Ginewra nagle podniosła wzrok. To jest ta
chwila, musi mu to powiedzieć…
- Co się stało? – zapytał Wybraniec, czując na
sobie spojrzenie Rudej. Dziewczyna westchnęła cicho, nie wiedząc, jak zacząć.
- Musimy poważnie porozmawiać – wyrzuciła z siebie,
a chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem. Szybko dokończył pisane zdanie i
posłusznie odłożył pióro.
- O czym? – zapytał z błyskiem zainteresowania w
zielonych oczach.
- O nas, Harry, o naszym związku – powiedziała,
czerwieniąc się delikatnie na twarzy. Odgarnęła niesforny kosmyk za ucho i
ciągnęła:
- Zauważyłeś, że miedzy nami już dawno nie ma „tego
czegoś”. Jesteśmy przyjaciółmi i tak właśnie się zachowujemy. Lubię cię i nie
chcę stracić z tobą kontaktu – szepnęła, opuszczając głowę i nagle widząc
zainteresowanie w swojej bransoletce. – Jesteś na mnie zły? – zapytała z
nadzieją, że odpowiedź będzie przeciwna. Wybraniec wzruszył ramionami, a w jego
oczach dostrzegła chłodną obojętność.
- Idę na spacer – powiedział, a po chwili zniknął w
drzwiach.
Aktualizacja: 14/04/2020
WAŻNY KOMUNIKAT!!!
Większość z Was pewnie o tym nie wie, ale jestem teraz w trzeciej klasie gimnazjum, a wiecie co to oznacza.... EGZAMINY! Niby są w kwietniu, ale w tym roku mamy strasznie, bo piszemy je od razu po świętach :( Ci luzie chyba nie myślą! Mniejsza o to. Biorę również udział w dwóch konkursach przedmiotowych: z angielskiego i biologii, co oznacza jeszcze więcej nauki i mniej czasu na pisanie. W tym semestrze mogą się jeszcze jakieś notki ukazać (szczególnie dłuższe weekend, albo jak będę chora), ale nie mogę powiedzieć kiedy. Teraz postaram się napisać coś na zapas, by później tylko sprawdzić i opublikować. Co do drugiego semestru... na pewno po egzaminach, wtedy obiecuję pracować cały czas i dodawać notki ze zdwojoną siłą.
Mam nadzieję, że mnie rozumiecie. Jeżeli już je pisaliście (szczególnie po tej .... {brzydkie epitety} reformie), to doskonale wiecie o czy mówię.
Przepraszam za to najmocniej, ale nie mogę nic poradzić.
Pozdrawiam magicznie
~hope~