poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 7

Zegar w Pokoju Wspólnym Slytherinu wybił godzinę piątą rano. Wszyscy uczniowie spokojnie spali w swoich dormitoriach i nawet nie myśleli o tym, by ruszyć się z łóżka. No… prawie wszyscy. Pansy siedziała skulona na ciemnozielonym fotelu. Kurczowo przyciskała kolana do klatki piersiowej, chcąc tym złagodzić ból pogarszający się przy każdym wdechu. Ślizgonka mocno zaciskała powieki, czując jak przebijają się przez nie słone łzy. Nie chciała płakać. Jako dziewczyna z domu Salzara nie mogła pokazać słabości, mimo że znajdowała się w pokoju sama. I tak by jej to nie pomogło. Eliksir, który wzięła kilka minut temu, zaraz powinien przynieść ulgę. A wtedy ona spokojnie wróciłaby do swojego dormitorium.
Żadna z jej koleżanek nie znała prawdy o stanie jej zdrowia. Większość wpadłaby w panikę i pocieszała ją na każdym kroku. A Pansy nie potrzebowała litości czy współczucia. To by ją wręcz dobiło. To właśnie robiła jej matka. Gdy tylko dowiedziała się o chorobie, sprowadziła najlepszych magomedyków aż z Australii, którzy wzruszyli ramionami i powiedzieli, że oprócz przyjmowania eliksirów i zdrowego trybu życia, nic więcej nie da się zrobić. Pani Parkinson błagała o operację, proponowała ogromne sumy, ale to nic nie dało. Lekarze pozostali niewzruszeni.
Ze znajomych tylko Draco i Blaise wiedzieli. Nie robili żadnych scen, a wręcz żartowali, że to koniec z paleniem papierosów na błoniach nad jeziorem, tak jak to robili prawie co tydzień. Pansy dziękowała im za to z całego serca. Wiedziała, że nie pogorszą sytuacji.
Jednak nikt nie wiedział o tym, że choroba rozwinęła się i stała bardziej bolesna. Eliksiry coraz rzadziej pomagały i coraz wolniej działały, ból powracał w najmniej oczekiwanych momentach. Pansy nie wiedziała dlaczego. Nie paliła i zażywała potrzebne medykamenty. Przecież nic więcej nie mogła już zrobić.
Wskazówki zegara poruszały się w wyznaczonym tempie, coraz bardziej zbliżały się do godziny szóstej, jednak ucisk w klatce piersiowej wcale nie znikał. Dziewczyna coraz łapczywiej nabierała powietrza, czując, że ilość tlenu zmniejsza się z każdym wdechem. Pansy przycisnęła kolana mocniej do siebie i kurczowo zacisnęła pięści. Przygryzła dolną wargę, zaciskając zęby tak mocno, że w ustach pojawił się metaliczny smak krwi. Ślizgonka wtuliła swoją głowę w oparcie fotela i pozwoliła łzom swobodnie spływać po policzkach. Tak jak się spodziewała, nie przyniosły oczekiwanej ulgi.
Nagle dziewczyna usłyszała dźwięk, jakby otwieranych drzwi. Szybko otarła łzy i spróbowała wyglądać naturalnie, jakby nic się nie działo. Odwróciła głowę w stronę korytarza, cierpliwie czekając na intruza.  Po chwili zobaczyła znajomą blond czuprynę i odetchnęła z nieukrywaną ulgą. Chłopak ubrany był w czarne spodnie od dresu i luźną koszulkę z logo swojej ulubionej drużyny Quidditcha.
- Wychodzisz gdzieś? – zapytała, zwracając na siebie jego uwagę. Draco przyjrzał się jej uważnie, podchodząc do fotela, na którym siedziała.
- Umówiłem się z Granger – powiedział, a po chwili zorientował się, jak to zabrzmiało i pacną otwartą dłonią w czoło. Pansy uśmiechnęła się złośliwie, mrużąc oczy, w których pojawiły się zadziorne iskierki.  – Będziemy razem biegać – wytłumaczył, jednak nie polepszyło to jego sytuacji. Westchnął teatralnie. – Pieprzona szlama – mruknął, jakby sam do siebie, kucając przy fotelu dziewczyny. – Dlaczego tu siedzisz? – zapytał, świdrując ją spojrzeniem.
- To wolny kraj, mogę robić co mi się podoba – odpowiedziała dumnie, ale widząc złą minę Ślizgona, szepnęła:
- Źle się poczułam, ok? Ale już jest dobrze, przyrzekam. – Miała nadzieję, że Malfoy da sobie spokój, jednak on nie spuszczał jej z oczu, gorączkowo nad czymś myśląc. Delikatnie zmarszczył brwi, a po chwili cicho westchnął.
- Jak wrócę, masz mi wyśpiewać całą prawdę o twoim zdrowiu, Parkinson – powiedział poważnie, wstając i otrzepując spodnie z niewidocznego pyłku. – Wiesz, że ci tego nie odpuszczę – rzucił jeszcze przez ramię, po czym wyszedł z Pokoju Wspólnego, nie zaszczycając jej już żadnym spojrzeniem.
Pansy oparła głowę o fotel i przymknęła oczy. Może faktycznie powinna im wszystko powiedzieć, zanim będzie za późno. Jednak na razie nie chciała o tym myśleć. Jedyne o czym marzyła to puszysta, cieplutka pościel i kilka godzin snu.
~*~
Hermiona stała z założonymi rękoma, czekając na pojawienie się irytującego Ślizgona. Spóźniał się już dobre pięć minut. Dziewczyna westchnęła, chowając dłonie w rękawy swojej bluzy. Po co ona w ogóle zgodziła się na wspólne bieganie? Cały czas w głowie karciła się za ten błąd, przeklinając w myślach wstrętnego blondyna. Pewnie zaspał albo specjalnie wystawił ją do wiatru, by później mieć kolejny pretekst do nabijania się z jej naiwności.
- Ziemia do Granger! – usłyszała nagle tuż przy swoim uchu i podskoczyła przerażona. Spojrzała na chłopaka z żądzą mordu w oczach i warknęła:
- Mamusia nie nauczyła, jak korzystać z zegarka, Malfoy? – Na nieskazitelną twarz chłopaka wpełzł złośliwy uśmiech, a po chwili lekkie zdezorientowanie i przerażenie. Zaczął wodzić wzrokiem po jej ciele, a jego usta zacisnęły się w wąską linię. Hermiona stała zdezorientowana, zupełnie nie wiedząc, o co może mu chodzić.
- Widzę, że jak na szlamę masz niezły gust – powiedział neutralnym tonem. – Tylko nie wiedziałem, że interesujesz się Quidditchem.
Dopiero teraz zorientowała się, o co chodziło fretce i parsknęła niepohamowanym śmiechem. Ubrali się dokładnie tak samo, oboje założyli koszulki z logiem Błękitnych Jastrzębi i czarne spodnie od dresu.
- Ron dał mi tą koszulkę na zeszłe święta – Po twarz dziewczyny przeszedł grymas niezadowolenia, ale po chwili znów zmrużyła oczy, uśmiechając się złośliwie. Draco wyglądał tak, jakby długo się nad dobrą odpowiedzią, ale po chwili wzruszył ramionami i spojrzał w stronę lasu.
- To co, biegniemy do Zakazanego Lasu? – zapytał, uśmiechając się przy tym łobuzersko. Podszedł do zdezorientowanej Hermiony i schylił się, by przybliżyć swoją twarz do jej. – Chyba, że się boisz, Granger… – szepnął, a jego słodki oddech owiał jej twarz. Gryfonka delikatnie zmarszczyła nosek w geście obrzydzenia, po czym powiedziała złośliwie:
- Umyj czasem zęby, Malfoy – uśmiechnęła się z triumfem, a po chwili ruszyła, nie patrząc na blondyna. Draco zacisnął dłonie w pięści i pobiegł za Hermioną, szybko doganiając ją i dostosowując do jej tempa.
Biegli w ciszy, ramię w ramię i zupełnie nie zwracali na siebie uwagi. Każde zatopione było w swoich myślach, nie patrząc na otoczenie. Zakazany Las o tej porze roku wyglądał magicznie, ale mrocznie i tajemniczo. Nad ziemią unosiła się gęsta mgła, zasłaniająca niebezpieczne wystające konary drzew. Niebo zasłaniały rozłożyste gałęzie, nie przepuszczając światła, przez co wszędzie panował półmrok. Ciszę przerywał tylko tupot dwóch par nóg oraz oddechy dwóch nienawidzących się wrogów.
- Cholera jasna! – krzyknęła Hermiona, potykając się kolejny raz z rzędu i zaliczając już drugie bolesne spotkanie z ziemią. Malfoy spojrzał na nią z rozbawieniem, ale zatrzymał się i złożył ręce na piersi, by zaczekać na dziewczynę. Niestety, ku jego ogromnemu niezadowoleniu, wpatrywała się w ziemię, zupełnie ignorując Ślizgona. Chłopak zacisnął dłonie w pięści, spoglądając na zegarek.
- Granger, z łaski swojej, rusz dupę i wstawaj! Nie mam całego dnia – warknął, podchodząc do niej.
- Zaraz – mruknęła w odpowiedzi, podnosząc coś ziemi. Malfoy wytężył wzrok, zamrugał kilka razy, by upewnić się, że to prawda. Ta irytująca Wiem – To – Wszystko wpatrywała się w jakiś cholerny KAMYCZEK! Spodziewał się wszystkiego, nawet jakiegoś zapchlonego galeona, ale nie… Blondyn pokręcił głową z niedowierzaniem. Zamaszystym krokiem pokonał dzielącą ich odległość i złapał dziewczynę za ramiona, mocno podciągają ją przy tym do góry.
- Ała! – wrzasnęła, patrząc na niego nienawistnym spojrzeniem i mrużąc niebezpiecznie powieki. Zacisnęła dłonie w małe piąstki i zrobiła obrażoną minę. – Naprawdę musiałeś to robić? – zapytała, masując sobie obolałą rękę.
- Tak, Granger, bo ty miałaś zamiar cały dzień spędzić na oglądaniu jakiegoś pieprzonego kamyczka! – warknął w odpowiedzi i odwrócił się na pięcie. Zaczął iść w tylko sobie znanym kierunku, a Hermiona uśmiechnęła się chytrze.
- Ten „jakiś pieprzony kamyczek” to prawdopodobnie Kamień Wskrzeszenia, mądralo! – krzyknęła za nim, a blondyn zatrzymał się momentalnie. To przecież niemożliwe, żeby jedno z Insygniów Śmierci, jak gdyby nigdy nic leżało sobie w lesie. Odwrócił się w stronę Gryfonki z nieukrywanym zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Bujasz, Granger!
- Jestem śmiertelnie poważna, Malfoy! – odpowiedziała, podchodząc do Ślizgona i otwierając dłoń, w której znajdował się rzekomo magiczny przedmiot. Draco delikatnie wziął go z ręki dziewczyny, która momentalnie drgnęła, czego na szczęście nie zauważył blondyn. Zafascynowany oglądał kamień, a po chwili spojrzał na Hermionę.
- I jak twoim zdaniem znalazł się w lesie, panno wszechwiedząca? – zapytał złośliwie, mrużąc oczy.
- Harry, gdy szedł na spotkanie z Voldemortem – na dźwięk tego imienia, przez twarz Malfoya przeszedł grymas, który dziewczyna spostrzegła kątem oka, ale nie skomentowała tego w żaden sposób, ciągnąc swoją historię. – Tym kamieniem wskrzesił rodziców, Syriusza, Tonks… Był przekonany, że umrze od śmiertelnego zaklęcia, dlatego chciał zobaczyć twarze wszystkich, których kochał.
Draco prychnął cicho, śmiejąc się z sentymentalności Wybrańca, a po chwili zmarszczył czoło.
- I co, potem go tak rzucił tutaj na trawę i sobie poszedł? – zironizował, przyglądając się Hermionie.
- Tak – mruknęła dziewczyna, mając ochotę zaśmiać się z głupoty przyjaciela. To oczywiście zrobił Malfoy, łapiąc się za brzuch i teatralnie ocierając łzę.
- Od zawsze wiedziałem, że Grzmotter to idiota, ale nie aż tak. Chyba nawet Wieprzelej postąpiłby słuszniej!
- Przestań przezywać moich przyjaciół – warknęła, chowając kamień do kieszeni i zmierzając w kierunku wyjścia z lasu. Chciała już wrócić do dormitorium, przebrać się, a później zabrać się za odrabianie prac domowych. Miała dość tej tlenionej fretki, która jak na złość szła obok niej, śpiewając jakąś durną melodię.
- Możesz przestać? – zapytała w pewnym momencie, zatrzymując się i patrząc na niego wyczekująco. Blondyn wzruszył tylko ramionami, uśmiechając się złośliwie.
- Aż tak to cię denerwuje, szlamciu? – na widok wypływającej złości na twarz dziewczyny, uśmiechnął się jeszcze szerzej i ruszył w kierunku zamku w wyśmienitym humorze.
- Wal się, ty durny, tleniony Śmierciożerco – szepnęła jakby sama do siebie, jednak młody dziedzic usłyszał to bardzo wyraźnie. W jednej chwili złapał dziewczynę za nadgarstki i spojrzał w jej oczy, w których czaiły się panika, ale i nutka satysfakcji. W ciele blondyna zawrzało.
- Coś ty powiedziała? – warknął, przybliżając swoją twarz do jej. Hermiona zaczęła się wyrywać, a pewność siebie uciekła tak szybko, jak powietrze z dziurawego balonika.
- Puść mnie – odpowiedziała, próbując wyswobodzić ręce z mocnego uścisku. Postawa chłopaka świadczyła o tym, że nic to jej nie da, jednak dziewczyna nie poddawała się. Próbowała go nawet kopnąć, ale niestety on w porę zrobił szybki unik. Mimo wszystko, rozjuszyło to Malfoya jeszcze bardziej. Popchnął dziewczynę, tak, że znalazła się na ziemi i wyciągnął różdżkę, którą wymierzył prosto w serce Gryfonki. Ogarną ją niepohamowany strach. Przecież to były Śmierciożerca, pewnie już wiele razy zabijał Mugolaków z zimną krwią. Hermiona przymknęła oczy, w których zaczęły zbierać się łzy złości i paniki. A co jeżeli on naprawdę jest w stanie zrobić jej krzywdę?
- Nie chcę spędzić reszty życia w Azkabanie, ale uwierz mi, w wielką chęcią bym rzucił teraz w ciebie jakimś paskudnym zaklęciem. Jednego robaka mniej na świecie – warknął jej do ucha, po czym poszedł do zamku, jak gdyby nigdy nic.
Hermiona objęła rękoma kolana i schowała głowę między ramionami. Próbowała uspokoić bicie serca i uregulować oddech. Zacisnęła dłonie w piąstki i pozwoliła łzom swobodnie spływać po policzkach. 
~*~
Ginny nerwowo spojrzała za zegarek, wyczekując przyjaciółki. Wiedziała, że dziewczyna poszła biegać z Malfoyem, dlatego niepokoiła się o przyjaciółkę. Blondyn był nieobliczalny. Jedno słowo za dużo, jeden niewłaściwy gest, a może zdarzyć się katastrofa. Najmłodsza z Wesleyów, westchnęła cichutko, przygładzając swoją spódnicę bombkę. Bardzo ucieszyła się ze zniesienia zakazu noszenia mundurków po lekcjach i w weekendy. Nareszcie mogła ubierać się tak, jak chciała i nikt jej aż tak nie ograniczał. Również Hermiona dała się przekonać do zmiany stylu. Jeszcze rok temu chodziła tylko w luźnych spodniach i przydużych koszulkach. Ona sama wiedziała, że inne dziewczyny nie pochwalają jej ubioru, jednak zawsze tłumaczyła sobie, że „nie jest jak napuszone lale, którym w głowach tylko paznokcie”. W wakacje Ginny napierała na nią z całej siły, by przynajmniej poszła do sklepu. A reszta potoczyła się sama: nakupowanie mnóstwa nowych, ładnych ubrań, wyrzucenie zawartości szafy panny Granger do ogniska i pokazanie jej co się z czym nosi. Teraz… dziewczyna ubierała się bardziej dojrzale i kobieco, nie była fanką miniówek i bluzek z ogromnymi dekoltami.
Rozmyślania Gryfonki przerwało trzaśnięcie drzwiami. Ginny podskoczyła w miejscu i spojrzała na obiekt jej rozmyślań ze zdziwieniem.
- Boże, Miona, przestraszyłaś mnie – powiedziała, kładąc rękę na klatce piersiowej i uśmiechając się delikatnie. Panna Granger ominęła ją bez słowa i rzuciła się na łóżko. Ukryła twarz w drobnych dłoniach i leżała tak przez kilka sekund. Ginewra nie wiedziała, czy ma się odezwać, czy może zostawić dziewczynę samą.
- Poddaję się – Hermiona odsłoniła twarz, z której powoli znikały szoki przerażenie. Teraz wstępowały na nią rezygnacja, ale i determinacja. – Nie obchodzi mnie, że sama McGonagall kazała mi to zrobić. Jeszcze dzisiaj z nią porozmawiam, jak tylko się na nią natknę – krzyknęła, a na jej policzki wstępowały dziwne rumieńce. – Tak, perfekcyjna Wiem – To – Wszystko Granger poddaje się przez jakiegoś ulizańca – zaśmiała się gorzko i zamaszystym ruchem otworzyła szafę. Wyrzuciła z niej spodnie i bluzkę, po czym zniknęła w łazience. Pojawiła się kilka minut później, cały czas emanując złością. Ginny bała się nawet mrugnąć, dlatego siedziała cicho i przyglądała się poczynaniom przyjaciółki. – Próbowałam, ale chyba zbyt wiele nas różni. Nie mogę mu zapomnieć przeszłości, może jestem uprzedzona, może nie jestem taka dobra jak wszyscy mnie postrzegają. Boję się go, cały czas widzę go w tej pieprzonej masce, widzę jego wzrok jak przyglądał się poczynaniom Bellatrix...
- Hermiono? – szepnęła Ginny i chwyciła przyjaciółkę w objęcia. 
~*~
Draco przemierzał korytarze Hogwartu bez większego celu. Na dworze szalała wichura, więc nawet nie zamierzał patrzeć przez okno. Nie lubił, gdy na dworze było pochmurno i szaro, wolał zimę, gdy świat znajdował się pod białą pierzyną. Czuł, że wtedy pasuje do otoczenia…
- Pani profesor! – usłyszał nagle i znieruchomiał. Bez dwóch zdań głos dziewczyny należał do Granger. Malfoy nie chciał mieć z nią nic do czynienia. Nie ze względu na to, co powiedziała, tylko na to, czego mało nie zrobił. Miał ochotę rzucić w nią naprawdę paskudnym zaklęciem, nie mógł więcej narażać jej na takie niebezpieczeństwo. Nie przejmował się nią, tylko sobą, że to przypieczętuje jego wyrok. Ale czy na pewno tylko o to chodziło…?
- Tak, panno Granger? – odpowiedziała McGonagall, zatrzymując się w miejscu.
- Mam pewną prośbę – powiedziała cicho Gryfonka, a Ślizgon nastawił uszu. Coś czuł, że ta rozmowa zmierza w dość nietypowym kierunku, dlatego chciał być jej świadkiem. – Czy ktoś inny mógłby pomagać Malfoyowi? – zapytała z nadzieją w głosie, na co wspomniany blondyn momentalnie zamarł w miejscu. Czyli po tym całym zdarzeniu, dziewczyna zamierzała się poddać! Przecież to Granger, do cholery! Ona nigdy nie zostawia niedokończonej sprawy! Jest perfekcjonistką w każdym calu!
- Dlaczego? – głoś wicedyrektorki stał się bardziej czujny, ale zarazem ostrzejszy. Tylko żeby się nie zgodziła, tylko żeby się nie zgodziła… - powtarzał w myślach jak mantrę, zastanawiając się, dlaczego mu tak na tym zależy, ale po chwili miał idealną odpowiedź. Przecież to kujonica, która za zadanie ma mu pomagać w pisaniu wszystkich esejów, a że zawsze dostaje W, to on również otrzyma takową ocenę.
- Ponieważ… - usłyszał w jej głowie dziwne wahanie, jakby nie wiedziała, czy ma powiedzieć prawdę, o zdarzeniu mającym miejsce rano. – Tak po prostu, pani profesor. Odkąd na siebie spojrzeliśmy pałaliśmy do siebie żywą nienawiścią. On jest z rodziny arystokrackiej, a ja z mugolskiej, on walczył po stronie zła, a ja po stronie dobra… - jej głos powoli ściszał się z każdym wypowiedzianym przez nią słowem. – Wątpię, żeby zostało w nim na tyle dobra, żeby zrozumieć swój błąd  – westchnęła cicho, a on poczuł, jak nogi się pod nim uginają. Skoro empatyczna Granger przestała w niego wierzyć, to nie ma dla niego ratunku.
- Czy chcesz mi o czymś powiedzieć, Hermiono? – usłyszał pytanie z nutką troski w głosie surowej profesorki.
- Nie – odpowiedziała pewnym siebie głosem.
- No dobrze… Jeszcze jutro postaraj się dać panu Malfoyowi ostatnią szansę. Jeżeli nie zmienisz zdania, to pomyślimy nad kimś innym – powiedziała, a po chwili dało się słyszeć tupot obcasów. Czyli jutro może mieć ostatnią szansę na to, żeby Granger mu pomogła. I on musi zrobić wszystko, by tego nie spieprzyć.
~*~
Za oknem szalała burza, a czwórka przyjaciół siedziała przy stoliku w Pubie pod Trzema Miotłami. Każde z nich trzymało w dłoniach Kremowe Piwo, które tak uwielbiali. Cała trójka śmiała się z opowiedzianego przez Rona żartu, kiedy nagle chłopak zorientował się, że coś jest nie tak.
- Kochanie? – zapytał, łapiąc dziewczynę za rękę. Ona spojrzała na niego ze zdziwieniem i uśmiechnęła się, by zamaskować burzę myśli w jej głowie. – Wszystko dobrze?
Hermiona pokiwała głową, jednak to nie wystarczyło Ronaldowi. Dalej wpatrywał się w Gryfonkę, a w jego oczach pojawiła się troska.
- Jestem po prostu zmęczona – wyjaśniła delikatnie wzruszając ramionami. Nie mogła mu powiedzieć o incydencie z Malfoyem. Bała się, że jej chłopak robi coś pod wpływem emocji, coś, czego mógłby żałować do końca swojego życia.
- Za dużo pracujesz, Miona. Jest październik, masz jeszcze dużo czasu na naukę, a poza tym nawet bez przygotowań, napisałabyś lepiej niż my – powiedział, gładząc dziewczynę po dłoni, by dodać jej troszkę otuchy. Gryfonka uśmiechnęła się do Rudzielca i powróciła do swoich myśli.
Teraz miała wyrzuty sumienia. Może była zła na Malfoya za to, co się stało na błoniach, ale mimo wszystko nie powinna go tak zostawiać. Bez niej nie da sobie rady. Przecież obiecała sobie, że zrobi wszystko, by wyciągnąć go z tego bagna. A jeszcze da mu następny powód do wyśmiewania się z niej. Że się boi. Poddaje. Nie dotrzymuje danego słowa. A panna Granger miała być chodzącym ideałem, wzorem do naśladowania, a nie tchórzem, który ucieka, gdy sytuacja staje się dla niego niekomfortowa.
Malfoy to dupek. Nie zasłużył na moją pomoc.
Każdy zasługuje na drugą szansę, zawsze tak powtarzałaś, już nie pamiętasz? – odezwał się głos w jej głowie. Był wyraźnie zniecierpliwiony.
Pamiętam, ale… pokazał już na co go stać. Nie mam zamiaru czekać na więcej.
Boisz się go?! Haha! Dobre sobie. Walczyłaś przeciw Voldemortowi, żaden Ślizgon nie powinien sprawiać ci problemu – zakpił głos.
Ja się go nie boję!
Czy aby na pewno?!
- Ja się go nie boję! – krzyknęła, a kilka osób odwróciło się w jej stronę z zainteresowaniem. Ronald mało nie zakrztusił się pitym piwem, a w jego oczach pojawił się czujny błysk. Kogo ona się nie boi? O czym on nie wie?
- Hermiono…? – zapytał, ale dziewczyna zerwała się z miejsca jak oparzona. Chwyciła swoją kurtkę i wybiegła z gospody, trzaskając drzwiami. Ronald już miał się podnieść, ale zatrzymała go Ginny.
- Musi teraz pobyć sama – powiedziała z przekonaniem, ale w jej oczach dało się zauważyć troskę o przyjaciółkę.
~*~
Blaise i Draco szli właśnie na Ognistą Whiskey, gdy zobaczyli idącą w ich stronę dziewczynę. Była sama i opatulała się rękoma, chcąc lekko się ocieplić. Wydawała się zagubiona i samotna. Panowie spojrzeli po sobie, wiedząc, że prawdopodobnie potrzebuje pocieszenia. Nagle Malfoy staną w miejscu zupełnie zdziwiony, nie mogąc uwierzyć oczom. Tą dziewczyną okazała się Granger! Może pokłóciła się z przyjaciółmi – przeszło mu przez myśl, a po chwili zaśmiał się w duchu, że przecież aż tak mu nie zależy. Poza tym ona przestała się nim przejmować, zostawiając go na pastwę losu.
Gryfonka minęła ich bez słowa, nie zwracając na nich żadnej uwagi. To łzy w jej oczach, czy może deszcz?
- Granger, zaczekaj! – krzyknął za nią, nie panując nad ustami. Dziewczyna zatrzymała się w miejscu i obróciła w stronę Ślizgona. Zabini spojrzał na nich rozbawiony i oddalił się, wiedząc, że mają do załatwienia pewną kwestię.
- Czego?! – warknęła, chcąc przekrzyczeć deszcz i wiatr. Zmrużyła oczy i zacisnęła pięści. Dlaczego taki palant jak on musiał być tak cholernie przystojny? Te blond włosy, teraz przyklejające mu się do twarzy i szarobłękitne oczy mieszające się z deszczem… STOP! Zapędziłaś się, Hermiono, nie masz tak prawa myśleć o tym tlenionym dupku!
- Jesteś na mnie zła?! – krzyknął, wiedząc jak bezsensowne jest jego pytanie. Oczywiście, że jest! Gdyby było inaczej, nie zgrzytałaby zębami ze złości i irytacji, a jej czekoladowe oczy nie ciskałby w jego stronę błyskawic.
- Nie, nie jestem! Niby czemu miałabym być? – zironizowała i odwróciła się na pięcie, a po chwili zniknęła w deszczu. Draco nie próbował jej zatrzymywać. Patrzył jeszcze przez minutę w tamtym kierunku, zupełnie nie wiedząc po co to robi. Po namyśle, odwrócił się, by odnaleźć przyjaciela.
~*~
Sobotnie wieczory Gryfoni spędzali w różny sposób. Jedni czytali książki wygodnie ułożeni na fotelach, inni spędzali czas z przyjaciółmi, a niektóry nad lekcjami. Do tej ostatniej grupy zaliczali się Harry i Ginny. Oboje siedzieli przy małym stoliku, obładowani książkami, a wokół walały się karki pergaminu. Ginewra nagle podniosła wzrok. To jest ta chwila, musi mu to powiedzieć…
- Co się stało? – zapytał Wybraniec, czując na sobie spojrzenie Rudej. Dziewczyna westchnęła cicho, nie wiedząc, jak zacząć.
- Musimy poważnie porozmawiać – wyrzuciła z siebie, a chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem. Szybko dokończył pisane zdanie i posłusznie odłożył pióro.
- O czym? – zapytał z błyskiem zainteresowania w zielonych oczach.
- O nas, Harry, o naszym związku – powiedziała, czerwieniąc się delikatnie na twarzy. Odgarnęła niesforny kosmyk za ucho i ciągnęła:
- Zauważyłeś, że miedzy nami już dawno nie ma „tego czegoś”. Jesteśmy przyjaciółmi i tak właśnie się zachowujemy. Lubię cię i nie chcę stracić z tobą kontaktu – szepnęła, opuszczając głowę i nagle widząc zainteresowanie w swojej bransoletce. – Jesteś na mnie zły? – zapytała z nadzieją, że odpowiedź będzie przeciwna. Wybraniec wzruszył ramionami, a w jego oczach dostrzegła chłodną obojętność.

- Idę na spacer – powiedział, a po chwili zniknął w drzwiach.


Aktualizacja: 14/04/2020
 ~~~~~
WAŻNY KOMUNIKAT!!!

Większość z Was pewnie o tym nie wie, ale jestem teraz w trzeciej klasie gimnazjum, a wiecie co to oznacza.... EGZAMINY! Niby są w kwietniu, ale w tym roku mamy strasznie, bo piszemy je od razu po świętach :( Ci luzie chyba nie myślą! Mniejsza o to. Biorę również udział w dwóch konkursach przedmiotowych: z angielskiego i biologii, co oznacza jeszcze więcej nauki i mniej czasu na pisanie. W tym semestrze mogą się jeszcze jakieś notki ukazać (szczególnie dłuższe weekend, albo jak będę chora), ale nie mogę powiedzieć kiedy. Teraz postaram się napisać coś na zapas, by później tylko sprawdzić i opublikować. Co do drugiego semestru... na pewno po egzaminach, wtedy obiecuję pracować cały czas i dodawać notki ze zdwojoną siłą. 
Mam nadzieję, że mnie rozumiecie. Jeżeli już je pisaliście (szczególnie po tej .... {brzydkie epitety} reformie), to doskonale wiecie o czy mówię.
Przepraszam za to najmocniej, ale nie mogę nic poradzić.
Pozdrawiam magicznie
~hope~